Biegowelove.pl

informacje o Polsce. Wybierz tematy, o których chcesz dowiedzieć się więcej

Godziny szczytu. Recenzja polskiego filmu jest dostępna w serwisie Netflix

Jakub Piątek w czasie największej oglądalności bardzo szybko przechodzi do sedna sprawy. Ani przez chwilę się nie waha i rzuca nas prosto na drogę swojego filmu, w megalomanię przełomu wieków.

Dziękujemy za przybycie do nas, aby poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz nas znaleźć, wpisując Entertainment.blog.

„Complete First Starters Jakuba Piątka” ma coś, co chwyci widza za gardło. Tutaj Sebastian z bronią w dłoni włamuje się do studia telewizyjnego podczas nagrywania i bierze jako zakładnika Prezenterkę Meerę i ochroniarza Grzegorza. Ma jedno żądanie. Chcę zrobić koncert na żywo, więc przygotował kartkę z całym przemówieniem. Wydawca próbuje go oszukać, po czym pomagają jej negocjatorzy. Poczucie megalomanii i nieufności narastało. Atmosfera nie została opróżniona ani razu. Zamiast tego kończy się cyklem szaleństwa i niepewności. Pytanie tylko, dlaczego? W imię czego?

Piątek cały czas prowadzi nas za nos.

Czekamy na to, co powie jego bohater. Dlaczego zdecydował się na ten desperacki krok. Ale to zajmuje tylne miejsce. Najlepsza pora jest najlepsza, gdy reżyser buduje kontekst historyczny. Wydarzenia odbywają się w sylwestra 1999 roku, a na ekranach studia telewizyjnego możemy zobaczyć przesłanie ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, czy prezenterów zapowiadających kolejne gwiazdy imprezy. Prowadzona jest również ankieta z udziałem młodych ludzi, dzięki której dowiemy się, że zamierzają wyjechać do Niemiec, gdy tylko nadarzy się okazja. Dzięki tym krótkim wpisom, które nie mają nic wspólnego z głównym wydarzeniem, twórcy są w stanie odtworzyć klimat tamtych czasów. To wyraźne uczucie rozpaczy, ponury nastrój związany z nadejściem nowego tysiąclecia i strach przed oczekiwanym końcem.

Choć wydarzenie to rozgrywa się w określonym momencie historycznym, Piątek sprawia, że ​​jego historia jest jak najbardziej współczesna. Film jest obrazem tamtej epoki, z wszystkimi nastrojami panującymi w społeczeństwie, ale reżyser robi wszystko, abyśmy wiedzieli, że jest to aktualna historia. Na przykład rozmowa telefoniczna z tajemniczym Davidem odnosi się do homoseksualizmu bohatera, jednocześnie zwracając uwagę na trwającą retorykę na temat LGBT. Tak rodzi się wyobraźnia buntu, gdy człowiek jest pchany w chwilę pościgu. Widać to nawet w rozmowie między bohaterem a jego ojcem, kiedy obaj się wyprowadzili. W ten sposób fabuła staje się całkowicie uniwersalna, a nawet przejrzysta. Z czasem duszna atmosfera tego thrillera akcji ustępuje miejsca zawstydzającemu dramatowi psychologicznemu.

Godziny szczytu

Film oparty jest na faktach iw tym przypadku nie chodzi o rekonstrukcję konkretnego wydarzenia.

Jak w wywiadach (np TutajTwórcy już potwierdzili, że podobne włamania stacji telewizyjnych miały miejsce na przełomie XIX i XX wieku w wielu krajach świata, w tym w Polsce. W przypadku Polski jeszcze bardziej zafascynował ich fakt, że do dziś nie jest znane znaczenie rozpaczy. Nazwali to „wielkim dramatycznym tematem”. Niestety, znaleźli się pod presją własnych ambicji. Z intencji głównego bohatera tworzą zwykłego MacGuffina. Karmi pracę, ale w żadnym wypadku nie jest konieczne. I chociaż atmosfera utrzymuje widzów przed ekranem, brak emocjonalnego nękania ją odrzuca.

Nie znamy przyczyn zachowania bohatera i nie sposób się z nim utożsamiać. Sebastiana możemy traktować jak pusty wazon, w którym musimy wyrazić wygodne dla nas znaczenia. Z pewnością byłoby to możliwe w przypadku braci Coen. Często przedstawiali postacie bez wyraźnego tła, pozwalając widzom poprzez interakcję z innymi opracować dla nich odpowiednią narrację. Jednak Piątek nie jest biegły w radzeniu sobie z dramatem. Opierając się na sugestiach i wskazówkach, nie daje nam to zbyt wiele powodów do współczucia któregokolwiek z bohaterów. Zaangażowanie i zainteresowanie okazywane na początku filmu znika z każdą sceną, aby nie dać nam niejasnej odpowiedzi na nurtujące nas pytania. To czeka na nieudolny sposób judo. Fragmenty rzuconych w nas obrazów psychologicznych nie wystarczą, by zbudować wokół nich wciągającą opowieść. W efekcie film okazał się niespójny i pozbawiony ładunku emocjonalnego.

Są sceny prowadzące widza do fotela.

Niemożliwe jest zamknięcie oczu na twarz Sebastiana, gdy ze łzami spływającymi po oczach próbuje wypowiedzieć pozornie proste zdanie, które wydaje się być wspomnieniem traumy z dzieciństwa. Bartosz Bielenia w roli głównej robi prawdziwy popis swoich umiejętności, wyróżniając się przed swoim bohaterem w kilku zbliżeniach. Chciałoby się jednak, aby jego wysiłki nie poszły na marne i nie zniknęły pod pretekstem tekstu. Chciałoby się go trochę lepiej poznać. Poza tym możesz chcieć, aby reżyser wpadł na kilka pomysłów, naciskając pedał gazu, zamiast zatrzymywać się, zanim będzie wyglądało, że ma coś ekscytującego do powiedzenia. Nad motywami i późniejszymi postaciami unosi się duch większej, bardziej trzymającej w napięciu opowieści. Oczywiście każdy bohater, negocjator, negocjator, policjant, wydawca, prezenter, ochroniarz, dosłownie każdy ma coś w swojej duszy i nigdy niczego nie ujawnia. Czekamy na jakąś eksplozję. Zamiast tego mamy rozczarowania. Pod koniec egzaminu pojawia się tylko poczucie pustki z powodu zmarnowanego potencjału.

Okazuje się, że Prime Time to film nieproporcjonalny niemal pod każdym względem. Organizacja Seeds of Excellence nigdy nie wykracza poza wymagania, więc chociaż oferta jest tak zabawna, produkcja wygląda na wadliwą i niekompletną. Oglądaniu zawsze towarzyszy poczucie, że czegoś brakuje, a esencja opowieści kryje się w tym, co nie zostało opowiedziane. W związku z tym brakuje kilku elementów, które tworzą kompletną spójną całość z puzzli, które otrzymaliśmy. Z tego powodu otrzymujemy przeciętne prace, z nieśmiałym polotem wizualnym i artystycznym. Piątkowi może dużo lepiej poradzić sobie z drugą długością, bo widać, że ma coś do powiedzenia, ale wciąż szuka języka, żeby zrobić to dobrze.

Możesz oglądać „Prime Time” na platformie Netflix.

READ  Wszyscy mówią o pełnej recenzji Jimmy-Monty'ego | Filmy